czwartek, 6 listopada 2014

Odcinek 42: Nazwisko może wszystko ?

Błaszczykowscy wybrali się na rodzinny spacerek.  Piękna sceneria oraz ludzie siedzący na ławeczkach cieszący się wspólnie spędzanym czasem. Śmiechy dzieci biegających i tarzających się w liściach były muzyką dla uszu wszystkich kochających matek. Oliwka nie miała dziś ochoty na żadną aktywność fizyczną dlatego grzecznie siedziała w wózku. Wydała się być zamyślona, ale przecież to dwulatka. Agata opowiadała Kubie historię życia szwagra koleżanki siostry ciotecznej, gdy nagle zaczepiła ich obca kobieta. Ubrana była w czarny krótki płaszczyk, jasne jeansy, botki oraz żółtą czapkę i szalik od kompletu.
-Przepraszam, Pan Jakub Błaszczykowski ? - zapytała z grzeczności, mimo tego, że doskonale wiedziała kim jest ten człowiek.
-Tak -odpowiedział kapitan reprezentacji Polski. -O co chodzi?
-Kontaktowałam się z Pańskim menagerem, jestem tą dziennikarką od reportażu...menager nic Panu nie wspominał?
-Rzeczywiście, rozmawiałem z Jurkiem, ale jeszcze wtedy nie zdradził mi szczegółów, bo ich po prostu nie znał - zwrócił się bardziej w stronę małżonki. - Czy mogła by Pani nas nieco wtajemniczyć ? - uśmiechnął się piłkarz.
-Oczywiście - odwzajemniła uśmiech. Przepraszam nie przedstawiłam się, moje nazwisko Andrea Anastazja Angerer -podała ręke Kubie i Agacie. - Przyglądam się pańskiej osobie od początku pana gry w Dortmundzie. Jest pan pierwszym  graczem ze słynnego polskiego trio, i bardzo zależy mi na stworzeniu dokumentu o pana życiu.
-Kuba, to cudownie - rozpromieniona Agata położyła ręke na ramieniu męża.
-Zaskakująca propozycja- stwierdził zszokowany Błaszczu. Może nie było tego po nim widać, ale w głębi duszy bardzo się cieszył.
-A jak dokładnie miałoby to wyglądać ? -wtrąciła zafascynowana Agata.
-Chętnie omówiłabym z Państwem szczegóły, ale niestety muszę już lecieć - nerwowo spojrzała na zegarek. - Zostawie Państwu mój numer telefonu, skontaktujemy się, umówimy i na spokojnie o wszystkim porozmawiamy - wręczyła im karteczkę z numerem kontaktowym. -Miłego dnia Państwu Życzę. Do zobaczena -uśmiechnęła się i pognała w swoją stronę.
-Wow - tylko tyle z siebie wykrztusił.
-To wspaniałe Kuba !- wiwatowała blondynka. -Twój pierwszy reportaż !
-Drugi -spojrzał na nią wymownie.
-Ale pierwszy tutaj- poprawiła się. -Nie cieszysz się?
-Bardzo się cieszę- zrobił taką śmieszną minę.
-No to uśmiechnij się kochanie - pogłaskała go po policzku. -Seksowny jesteś jak się uśmiechasz-puściła mu oczko.
-Naprawdę ?- spojrzał na nią łobuzersko i przyciągnął do siebie. W tym samym czasie Oliwka dała o sobie znać. Zaczęła kwękać.
-Oho ! -Aga oderwała się od męża. -Chyba mamy awarię dziecka - przygryzła wargę i spojrzała na Kubę.
-Dzięki córcia- zajrzał do małej. -Jak zawsze w odpowiednim momencie.
Błaszczykowska zaśmiała się, złapała męża pod rękę i ruszyli do cieplutkiego domku aby napić się w nim cieplutkiej herbatki....

***

Srebrny opel astra sedan active podjechał właśnie pod Technische Universität Dortmund. Kiedy przejeżdża się obok takiego miejsca i widzi się studentów pałętających się z zeszytami, jednym przypominają się czasy studiów, a inni marzą o tym aby rozpocząć naukę na uniwerku. Wysiadł i zamknął swoje auto pilotem. Pomimo chłodnej pogody na zewnątrz była masa ludzi. Cholera. Założył okulary przeciwsłoneczne, odetchnął i ruszył przed siebie. Wszyscy patrzyli na niego. Kto mógłby podjechać taką bryką..raczej nie głodny student, ani żaden wykładowca. Tłum rozstąpił się na boki  a Lewy, wyglądał trochę jak Mojżesz przechodzący przez Morze Czerwone. Słychac było szepty, poniekąd krzyki i piski dziewczyn, a wielkie gały uczniów wgapiały się w niego, jakby był kebabem. Był przyzwyczajony to takich sytuacji, chciał powiedzieć swoim fanom 'Cześć', ale doszedł do wniosku, że mogło by się to źle skończyć. Nie dziś Robercie, załatw to po co przyjechałeś. Wszedł do budynku. Rozejrzał się dookoła. Widok- ten sam co na zewnątrz. Wszystkie rozmowy ucichły, ludzie znieruchomieli, jakby czas stanął w miejscu. Wszyscy spoglądali to na niego, to na siebie. Znów zaczął się lekki harmider.
-Przepraszam - zaczepił dwie przechodzące obok niego dziewczyny. -Gdzie tu jest dziekanat ?
-O-mój- Boże- wydukała zdumiona dziewczyna. -To Robert Lewandowski ! -Lewy uśmiechnął się bezradnie. -Emma uszczypnij mnie ! -szturchnęła zahipnotyzowaną koleżankę.
-Więc...gdzie on jest? -zapytał ponownie Lewy.
-Robert Lewandowski ? -otrząsnęła się Emma i posłała koleżance pytające spojrzenie.
-Nie nie, dziekanat..- podrapał się po szyi.
-Dziekanat? Ooo.. dziekanat, yyy...-dziewczyny wydawały się być zdezorientowane. -Ko- korytarzem w lewo, drugie drzwi po prawo. Prawo? Tak, po prawo -wyszczerzyły się studentki.
-Dzięki- uśmiechnął się szarmancko. -Pięknie wyglądacie dziewczyny- puścił im oczko i odszedł, na co te mało nie zemdlały.
Po niedługich poszukiwaniach odnalazł swój cel.
-Dzień dobry- przywitał się grzecznie. -Chciałbym rozmawiać z Dziekanem -wszedł do pomieszczenia. Sekretarka, na oko czterdziestoparoletnia, wyjrzała z  nad biurka, spod drucianych okularów.
-W jakim celu? -zapytała niczym robot, który zainstalowane ma w sobie odpowiedzi i regułki.
-Chodzi o jedną studentkę.
-Pan Dziekan nie ma teraz czasu.
-To bardzo ważne.
-Proszę Pana, nie Pan jest od oceniania tego, co jest ważne a co nie - zacisnęła usta. Robert patrzył jej chwile w oczy.
-Dobrze, w takim razie jeśli pan Dziekan znajdzie czas, niech skontaktuje się ze mną- podał kobiecie wizytówkę-..prosiłbym jednak o to aby przekazać mu jeszcze dziś, że chciał z nim rozmawiać Robert Lewandowski. Do widzenia - odwrócił się na pięcie i odmaszerował kawałek.
-Chwileczkę ! - kobieta poderwała się. -Pan Robert Lewandowski? - jej ton nagle się ocieplił. -Mój syn pana uwielbia, a córka...-machnęła dłonią- ...kocha.
Lewy spojrzał na nią i uśmiechnął się uroczo.
-Myślę, że pan Dziekan znajdzie chwilę czasu, dla Pana- uśmiechnęła się, po czym podeszła do drzwi i zapukała trzy razy. Wychyliła się i oznajmiła ważniakowi, kto do niego przyszedł. Spojrzała na piłkarza i zaprosiła go gestem dłoni. Wszedł pewnie.
-Witam Panie Lewandowski - wstał i uścisnął jego dłoń. - Taka osobistość na naszym uniwersytecie to zaszczyt. W czym mogę Panu pomóc?
-Chodzi o pewną studentkę. Tatiana Bednarczyk.
-Momencik już sprawdzam -wstukał nazwisko do komputera.- A tak, Panna Bednarczyk została wydalona z uczelni tydzień temu.
-No właśnie - uniósł brew. -Nawet nie wiecie, jak zdolną i ambitną studentkę wystawiliście za drzwi.
Facet parsknął.
-Ależ tu nikt nie wątpi w jej zdolności i ambicję - obruszył się. -Panna Bednarczyk nie miała zaliczonych 3 przedmiotów z drugiego semestru, nie wspomnę już o jej ocenach i zaległościach-uniósł rękę. -Takie są zasady każdej uczelni: Nie pozaliczane-wylatujesz. -oparł się o fotel.
-Zależało by mi na tym, abyście przyjęli ją z powrotem.
-W tym momencie, nie ma takiej opcji..
-W takim razie... - wyjął z kurtki białą kopertę -...Czy to Pana przekona? - położył kopertę na biurku i  podsunął mu pod nos.
-Łapówka ? -parsknął po raz kolejny. - Pójdzie Pan siedzieć, nie szkoda Panu kariery?
-Jasne, ja pójdę siedzieć - zakreślił cudzysłów w powietrzu - a Pana nie będzie stać na ocieplenie dachu-pociągnął nosem. -Grzyb na ścianie też widzę- wskazał palcem. -To nie łapówka. Powiedzmy, że wykupuję Tatianie warunek. Chyba tak można, prawda ?
-Owszem- odpowiedział. Oczy świeciły mu się gdy spoglądał w stronę gotówki.
-Fantastycznie. Chciałbym także, aby to uniwersytet powiadomił ją o tym, że wraca na studia i nie chciałbym, żeby dowiedziała się kto ufundował jej owy warunek.
-Nie ma problemu -facet bez skrępowania zaczął przeliczać zielone. -Ta dziewczyna musi dla Pana wiele znaczyć.
Robert przemilczał spostrzeżenie Dziekana. Czekał aż koleś oderwie się od hajsu.
-Hojny gest -uśmiechnął się pan. Dawno nie miał w łapie takiej sumki.
-Miałbym jeszcze jedną prośbę...
-Mianowicie?
-Oboje wiemy, że panna Bednarczyk jest wspaniałą studentką i da rade nadrobić wszystkie zaległości...ale gdyby zdarzyło się tak, że nie udało jej się zaliczyć jakiegoś kolokwium, byłbym niezmiernie wdzięczny gdyby jednak go zaliczyła- spojrzał na niego porozumiewawczo.
-Naturalnie- zaśmiał się. - Umowa stoi Panie Robercie - podniósł się i uścisnął mu dłoń.
Gdyby nie to, że Lewy zapłacił więcej niż za sam warunek, Dziekan nie zgodził by się na taką umowę. Jak widać w dzisiejszych czasach nazwiskiem i pieniędzmi, można zdziałać wszystko.

***

Jako, że Marco zostawił przez przypadek pęk zapasowych kluczy u Moritza, Leitner postanowił mu je oddać. Pukał, stukał i dzwonił do drzwi, jednak nikt nie odpowiadał. Pomyślał, że może wyszedł. Po paru minutach stania przed drzwiami przypomniało mu się po co właściwie przyszedł, i wpadł na pomysł, że poczeka na przyjaciela w środku. W końcu ma jego klucze. Przekręcił zamek w drzwiach. Wślignął się cichaczem i trzasnął za sobą niechcący drzwiami. Usłyszał głośne odgłosy na początku nie zidentyfikował ich, ale gdy odkręcił się i zobaczył przed sobą czworonogie zwierzę, był pewien, że to szczekanie psa. Wbiło go w drzwi. Pies? W mieszkaniu Reusa? Może pomylił mieszkania? Pies przestał szczekać i zaczął zbliżać się do Moritza.
-O nie nie nie nie...nie zbliżaj się zwierzaku !- groził mu palcem, jednak pies nie zważał na jego gest. -Poszedł -tupnął nogą, co rozdrażniło szczeniaka i zawarczał groźnie. -Cholera ! No już dobry piesek..dobry...heh...MAAAAAAARCOOOOOOOOO! -zapiszczał przerażony.
-Co jest? -Reus wyskoczył w ręczniku owiniętym w pasie.Właśnie zdążył wziąć prysznic. Kucnął i zagwizdał na psiaka. Ten szalenie merdając ogonem podbiegł do swojego własciciela.
-To ja sie pytam co to jest ?! - wykrzywił się i rozłozył ręce.
-Pies - odpowiedział. -Ślepy czy jaki?
-Kupiłeś sobie psa ? -zadał raczej logiczne pytanie.
-Tak, dziś rano -tarmosił pupila. - Wiesz...otworzyłem rano oczy, a obok mnie nie bylo nikogo. Żadnej dziewczyny, rybki...czy Łukasza...-odchrząknął. -W każdym razie, zrozumiałem, że jestem sam. Nie chcę być sam.
-Dlatego kupiłeś psa..yhym. A nie lepiej było z czymś co wymaga mniejszej opieki i jest cichsze i...mniej agresywne?
-Coś sugerujesz? -spojrzał na niego marszcząc brwi. - Miałem kiedyś takie zwierzątko i źle się to skończyło - wzdrygnął się na wspomnienie o Wilhelmie.
-No tak, sorry...-wbił wzrok w podłogę. -Jak się wabi ? - kiwnął na czworonoga.
-Marvin.
-Długo nad tym myślałeś? -Leitner uniósł brew.
-Przed chwilą to wymyśliłem - uśmiechnął się i cmoknął psa w pysk. -Co tak stoisz w drzwiach ? Właź, zajmij się nim chwilę, a ja pójdę się ubrać.
"O nie...sam na sam z tym stworzeniem, które chciało mnie pożreć" -pomyślał Moritz.
Zagryzł zęby i czym prędzej zajął miejsce na kanapie w salonie. Pies pobiegł z nim i usiadł na fotelu na przeciwko gościa. Łapy miał spuszczone wzdłuż fotela,  i co chwlie przekręcał łebek w jedną i drugą stronę przyglądając się Leitnerowi. Chryste..to gorsze niż przesłuchanie. Moritz starał się nie zwracać uwagi na zwierzaka, jednakże i tak doprowadzał go do szału. Bał się wykonać jakikolwiek ruch. Z niecierpliwieniem czekał na blondyna. Marco wkrótce się zjawił.
-I jak Ci się podoba moje maleństwo ? -pogłaskał psa i dosiadł sie do kolegi.
-Maleństwo? Myślałem, że to żre jakieś sterydy czy coś..-wzdrygnął się. -To jeszcze urośnie?
-Jasne, że urośnie to jeszcze szczeniak- zaśmiał się Reus.
Moritz zakasłał znacząco.
-Marvin...dziwne imię. A może Marlin ? Jak ta piosenkarka...Monroe- poruszył zalotnie brwiami. -Założymy mu białą kiecke i podstawimy pod  duży wiatrak.
-Moritz? Marlin Monroe była aktorką..
-Przecież wiem...wszystko jedno, będzie wyglądał uroczo -zaczął wydrzeźniać się do psa, na co ten w odpowiedzi szczeknął.
-Chyba Cie nie lubi - stwierdził Reus.
-Pff- naburmuszył się Mo. -On jest zazdrosny, bo wyglądam bardziej uroczo mimo, że jestem człowiekiem -poprawił włosy.
-Tak Moritz -tleniony zacisnął usta i zamrugał kilkakrotnie oczyma. -Nawet pies, nie ma z tobą żadnych szans..

***

Piszczu nie potrafił rozmawiać z Ewą tak jak kiedyś. Nic dziwnego. Cały swój wolny czas poświęcał córce, której tyle nie widział i za którą tak strasznie tęsknił. Bawili się w salonie w samolot. Sara piszczała w euforii a Łukasz ryzykował zabrudzeniem swojej ulubionej koszuli. Ewa stanęła w progu i uśmiechnęła się mimowolnie.
-Kochanie nie jesteś głodna ? -podeszła bliżej.
-Nieee- zamarudziła mała. Chciała bawić się dalej.
-A co to za mała kłamczucha?-  Łukasz zaczął ją łaskotać. -To burczenie to nie silnik samolociku, tylko twój brzuszek- tłumaczył. -Pora coś zjeść.
-No doooobrze. Ale tatusiu? Zjesz ze mną? -spojrzała słodko.
-Jak zawsze- pocałował ją w czółko. -Leć do kuchni zaraz Cię złapie -postawił ją na podłodze i postraszył. Mała z piskiem pobiegła do kuchni.
Ewa obejrzała się za nią, po czym spojrzała na męża. Łukasz odetchnął i schował ręce do kieszeni jeansów.
-Szukałam sprawdzonych psychologów w sieci i w prasie...ale nie mogłam się zdecydować. Koleżanka poleciła mi jego -podała Piszczowi wizytówkę psychologa.
-Poleciła? Jak to? -zmarszczył czoło. - To znaczy, że opowiadałaś jej o...?
-To tylko terapia małżeńska, coraz więcej małżeństw się na  nią decyduje. To nie tylko dla tych związków, w których dzieje się źle. Mówiła, że facet jest świetny. Sprawdziła go, udało się jej odbudować relacje - spojrzała na Łukasza. On pokiwał głową.
-Dobrze, zaraz do niego zadzwonię i nas umówię.
-Już to zrobiłam- powiedziała. -Jutro o 17, po twoim treningu jesteśmy umówieni na pierwszą rozmowę - "pierwszą rozmowę"... tak bardzo się jej obawiała.

Łukasz kiwnął głową. Nie wiedział co miał jej odpowiedzieć. Atmosfera w domu była nie do wytrzymania. Był obok kobiety, którą kochał ponad życie, której nie mógł dotknąć ani bez żadnej obawy zwrócić się do niej. Wyminął ją i poszedł do swojej księżniczki, która zaczęła się niecierpliwić. Ewa podeszła do okna, i zaczęła przez nie wyglądać. Bała się jutra, tej całej terapii. Przerażało ją to, o czym może się dowiedzieć. Mimo tego, że zna "jakąś" prawdę, to i tak sumienie nie dawało jej spokoju. Chciała, żeby było już po wszystkim. Niestety. Najgorsze przed nią, a raczej przed nimi.

___________________________________________________________________________

Poznajcie Marvina :)